Jeszcze nie spotkałam się z Jakubem Szamałkiem i zdecydowałam się przeczytać tą książkę właściwie tylko ze względu na okładkę. Może to mała hipokryzja, ale cóż... Jak więc Czytanie z kości wypadło w moich oczach?
421 p.n.e.:Leochales wpadł w kłopoty, ma długi, jego żona go zdradza z niewolnicą, a on jest już nie młody. Pewnego dnia pojawia się u niego książę Aranth, który prosi go o pomoc w odnalezieniu mordercy ojca w zamian za sowitą zapłatę, której Leochales bardzo potrzebuje. Mężczyzna zgadza się, jednak jeszcze nie przeczuwa, że sprawa ma drugie dno, a na jaw wyjdą tajemnice, o których nikt nie miał pojęcia. 2015 n.e.:Inga Szczęśna, po studiach archeologicznych nie wie co zrobić dalej ze swoją karierą naukową. Instytucje, do których pisała odmówiły. Jej jedyną nadzieją jest prezentacja, która przyciąga zaledwie cztery osoby. Inga zrezygnowana próbuje znaleźć inny sposób. Pewnego dnia dzwoni do niej jednak pewna kobieta, która zauważyła coś ciekawego w jej prezentacji. Razem jadą badać szczątki starożytnego człowieka, a na jaw wychodzą bardzo zaskakujące fakty.
Nie wiem czy to całkowita hibernacja moich komórek dedukcji, brak wczucia w powieść, czy po prostu Jakub Szamałek nie umie tego robić, ale obiecane "zmuszenie czytelnika do odkrycia zabójcy" kompletnie tutaj nie zadziałało. Może pod koniec coś z tego mogłoby istnieć, gdyby nie to, że wskazówki były tak oczywiste, a odpowiedź tyle razy wcześniej wspomniana, że kompletnie traciło to swoją istotę. To chyba najbardziej mi nie pasowało, reszta była poprawna, bo wyżej raczej nie mogę tego ocenić.
Kolejnym, właściwie również fabularnym minusem było to, że w opisie na okładce wyraźnie pisze, że są to równolegle prowadzone dwa śledztwa, które dzieli 2000 lat. Trochę nie na miejscu jest więc to, że śledztwo w starożytności grało tu pierwsze skrzypce, a to w czasach współczesnych przerywało od czasu do czasu ciąg rozdziałów o detektywie Leochalesie. Był to jednak element całkowicie zbędny i właściwie nic nie wnoszący, właściwie to mogę powiedzieć, że mi przeszkadzał.
Styl pisania natomiast jest plusem. Może nie było to mistrzostwo, ale czytało się przyjemnie i w miarę szybko. Jakub Szamałek zdecydowanie wiedział o czym pisze, jeśli chodzi o archeologie. Na pierwszy rzut oka widać, że to lubi. Dobrą stroną jest także to, że choć większość wydarzeń jest zmyślona, to ma ona swoje podłoże w życiu autentycznego człowieka starożytności.
Bohaterowie natomiast byli niekiedy bardzo różni. Leochales, główny bohater. Z ciekawą przeszłością, poważnymi kłopotami i darem dedukcji. Aranth, który pomagał mu w rozwiązywaniu zagadki jest barwny i kryje wiele tajemnic, polubiłam go najbardziej. Jego matka też ma w sobie jakąś tajemnicę, jak zresztą większość postaci w tej powieści. Przenosimy się jednak do współczesności i tutaj niespodzianka - bezbarwni, papierowi i nie da się nie zauważyć, że przyłożono do nich mały nakład pracy. Odniosłam wrażenie, że to tylko szkice. Zresztą to samo mogę powiedzieć o całym wątku umieszczonym we współczesnym świecie.
Podsumowując: można przeczytać, ale nic to nie wzniesie, jest ryzyko, że nie będzie to miłe spotkanie. Jako tako powieść wypada blado w perspektywie tego co obiecywała okładka, a wśród innych jest mocno średnia z nakierowaniem na kiepska. Natomiast styl pisania spodobał mi się i sama raczej nie kupię innej powieści Jakuba Szamałka, ale jeśli w inny sposób trafi w moje ręce - czemu nie. Mocne 2/10
421 p.n.e.:Leochales wpadł w kłopoty, ma długi, jego żona go zdradza z niewolnicą, a on jest już nie młody. Pewnego dnia pojawia się u niego książę Aranth, który prosi go o pomoc w odnalezieniu mordercy ojca w zamian za sowitą zapłatę, której Leochales bardzo potrzebuje. Mężczyzna zgadza się, jednak jeszcze nie przeczuwa, że sprawa ma drugie dno, a na jaw wyjdą tajemnice, o których nikt nie miał pojęcia. 2015 n.e.:Inga Szczęśna, po studiach archeologicznych nie wie co zrobić dalej ze swoją karierą naukową. Instytucje, do których pisała odmówiły. Jej jedyną nadzieją jest prezentacja, która przyciąga zaledwie cztery osoby. Inga zrezygnowana próbuje znaleźć inny sposób. Pewnego dnia dzwoni do niej jednak pewna kobieta, która zauważyła coś ciekawego w jej prezentacji. Razem jadą badać szczątki starożytnego człowieka, a na jaw wychodzą bardzo zaskakujące fakty.
Nie wiem czy to całkowita hibernacja moich komórek dedukcji, brak wczucia w powieść, czy po prostu Jakub Szamałek nie umie tego robić, ale obiecane "zmuszenie czytelnika do odkrycia zabójcy" kompletnie tutaj nie zadziałało. Może pod koniec coś z tego mogłoby istnieć, gdyby nie to, że wskazówki były tak oczywiste, a odpowiedź tyle razy wcześniej wspomniana, że kompletnie traciło to swoją istotę. To chyba najbardziej mi nie pasowało, reszta była poprawna, bo wyżej raczej nie mogę tego ocenić.
Kolejnym, właściwie również fabularnym minusem było to, że w opisie na okładce wyraźnie pisze, że są to równolegle prowadzone dwa śledztwa, które dzieli 2000 lat. Trochę nie na miejscu jest więc to, że śledztwo w starożytności grało tu pierwsze skrzypce, a to w czasach współczesnych przerywało od czasu do czasu ciąg rozdziałów o detektywie Leochalesie. Był to jednak element całkowicie zbędny i właściwie nic nie wnoszący, właściwie to mogę powiedzieć, że mi przeszkadzał.
Styl pisania natomiast jest plusem. Może nie było to mistrzostwo, ale czytało się przyjemnie i w miarę szybko. Jakub Szamałek zdecydowanie wiedział o czym pisze, jeśli chodzi o archeologie. Na pierwszy rzut oka widać, że to lubi. Dobrą stroną jest także to, że choć większość wydarzeń jest zmyślona, to ma ona swoje podłoże w życiu autentycznego człowieka starożytności.
Bohaterowie natomiast byli niekiedy bardzo różni. Leochales, główny bohater. Z ciekawą przeszłością, poważnymi kłopotami i darem dedukcji. Aranth, który pomagał mu w rozwiązywaniu zagadki jest barwny i kryje wiele tajemnic, polubiłam go najbardziej. Jego matka też ma w sobie jakąś tajemnicę, jak zresztą większość postaci w tej powieści. Przenosimy się jednak do współczesności i tutaj niespodzianka - bezbarwni, papierowi i nie da się nie zauważyć, że przyłożono do nich mały nakład pracy. Odniosłam wrażenie, że to tylko szkice. Zresztą to samo mogę powiedzieć o całym wątku umieszczonym we współczesnym świecie.
Podsumowując: można przeczytać, ale nic to nie wzniesie, jest ryzyko, że nie będzie to miłe spotkanie. Jako tako powieść wypada blado w perspektywie tego co obiecywała okładka, a wśród innych jest mocno średnia z nakierowaniem na kiepska. Natomiast styl pisania spodobał mi się i sama raczej nie kupię innej powieści Jakuba Szamałka, ale jeśli w inny sposób trafi w moje ręce - czemu nie. Mocne 2/10
Za książkę dziękuję:
Byłam napalona na tę książkę, ale przeszła mi koło nosa. Chyba nie mam czego żałować.
OdpowiedzUsuńNie przekonuje mnie ta książka do siebie, ale kto wie.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk