środa, 28 stycznia 2015
BETA
Elizja to klon - nastolatka, zwana Betą. Jak wszystkie inne klony stworzona, by służyć mieszkańcom wyspy Dominium. Aby się na nią dostać, trzeba mieć własny samolot, a na wyspie żyją tylko bogacze. Elizję kupuje żona gubernatora, której córka wyjechała na kontynent. Od tej pory miała ją zastępować w roli siostry i córki. Wie, że jest inna. Czuje smaki, ma wolną wolę, emocje, pragnienia i urywki wspomnień Pierwszej, choć wcale nie powinna. Kiedy spotyka Tahira jej życie odwraca się do góry nogami. Jednak źli ludzie rozdzielają ich, a Elizja zaczyna walkę. Walkę o wszystko.
To miało być dobre. Właśnie, miało. Jakby się tu wyrazić? Nie mogę powiedzieć, że była zła. Ale skłamałabym twierdząc, że jest dobra. Nie ma nawet nic, co uprawniało by ją, do miejsca pośrodku. "BETA" jest po prostu... nijaka.
Byłam przygotowana na odmóżdżacz, coś bezmyślnego, ale miałam także nadzieję na coś dobrego. Zachęciła mnie fabuła. Nie czytałam jeszcze nic o klonach. Ta książka ma wiele wad, ale ma też zalety i od tego zacznijmy.
Ludzie mieszkający na Dominium żyją sielsko i anielsko. Momentami na początku udzielał mi się klimat tej wyspy. Były to krótkie chwile, ale jednak i za to plus. Cały fenomen klonów i bet był nieźle wymyślony, chyba najciekawszy, nakreślony nie tak wyraźnie jak bym sobie tego życzyła, le dobrze, że zostało to, nawet w małym stopniu zgłębione. Rebelia bunt i te sprawy - gdyby nie to, nawet bym nie dokończyła tej książki.
Bohaterowie byli stanowczo zbyt wyidealizowani, co sprawiało, że czytelnik nawet nie zastanawiał się, czy taka wyspa gdzieś w świecie istnieje, a przecież w dobrych książkach tak właśnie jest. Główna bohaterka Elizja jest idealna, jak to określają ją inni bohaterowie. Jest ładna, odpowiedni rozmiar, ładnie śpiewa, jest posłuszna (do czasu, ale bez spojlerów), świetnie pływa - idealna idealność. To samo tyczy się drugiego bardzo ważnego bohatera, czyli Tahira. Tak jak w tysiącach powieści, umięśniony o przyciągającym spojrzeniu, piękny jak anioł od którego bije dziwny magnetyzm - jakie to oryginalne, nieprawdaż? Zresztą nie chodzi tylko o tą dwójkę. Wszyscy mieszkańcy Dominium tacy są: mimo swojego wieku nieskalani nawet jedną zmarszczką, bogaci i dystyngowani. Wszyscy o takim samym charakterze, robiący wszystko, aby uchodzić za najlepszych. Zwykłe bufony, papierowi, a nawet mniej/ Uff... mimo wszystkich wad, postaci były najbardziej irytującym elementem - a jest to przecież dosyć istotny element, prawda?
Wróćmy do wątku, dla którego powstała całą książka. Dobre jest to, że Tahir i Elizja nie spotkali się już w pierwszym rozdziale - tego bym już nie zniosła. Wcześniej mamy więcej ciekawych wątków. Gdyby wszystko skupiło się na rebelii klonów - być może byłoby coś dobrego, ale że nie jest to koncert życzeń musiałam znieść wzdychania Elizji. Na szczęście zanim wydarzyło się to co było oczywiste - nasi bohaterowie zeszli się - odkrywamy ciekawy sekret Tahira, który był najlepszym elementem tej postaci. Powieść jest bardzo przewidywalna. Wystarczyła mi opis, aby mieć już w głowie zakończenie, a w miarę czytania dodawałam kolejne elementy, a w połowie nie było już sensu czytać. Jestem z siebie dumna, że jakoś ją zmordowałam do końca.
Nijaka młodzieżówka, nic nie wnosi, niczego nie uczy, oryginalność nie jest jej mocną stroną, zresztą nawet bohaterowie nią nie są. Nie polecam, radzę za to zabrać się za cokolwiek innego, co nie będzie stratą czasu, bo mimo, że na ogół staram się wytrwać w przekonaniu, że każdą książkę warto przeczytać, tym razem pasuję.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że tu jesteś!
Za każdy kreatywny komentarz z chęcią się zrewanżuję!
Każde miłe słowo mnie motywuje. Konstruktywna krytyka mile widziana! Jestem otwarta na wszelkie propozycje i uwagi.
Twój komentarz wiele dla mnie znaczy!