poniedziałek, 5 stycznia 2015

Władca liczb


Fabuła krąży na granicy fikcji, a rzeczywistości. Edward Popielski dostaje dobrze płatne zlecenie. Hrabia Władysław Zaranek - Plater ma brata z planami samobójczymi i niezłym spadkiem do rozdysponowania, gdyby takowe plany ziścił. Hrabia chętnie przyjąłby spadek, problem w tym, że jego brat ma inne plany co do swojego spadku. Edward ma  przekonać depozytariusza spadku  o szaleństwie brata hrabiego. Sprawa wydaje się pozornie łatwa. Brat hrabiego naprawdę sprawia wrażenie niepoczytalnego, o czym świadczą już jego plany samobójcze. Jednak we Wrocławiu wyłowione trzeciego samobójcę, wszyscy zabili się tak samo i nie mieli powodu, aby to zrobić. Według Brata Hrabiego stoi za tym demon, bóstwo geometrii, władca liczb - Balmispar. Twierdzi, że dzięki obliczeniom przewidział te samobójstwa. Są one ofiarą dla Balmispara. Edward nie jest zabobonny, więc nie wieży, że za samobójstwami stoi demon - próbuje więc dowieść, że stoi za tym człowiek, jednak nawet on w ciągu śledztwa zaczyna mieć wątpliwości. 
Akcja rozgrywa się w 1956, ale finał tej zagadki odkrywa potomek Edwarda w 2013 roku. Popielski pozostawił pamiętniki, w których wyjaśnia aspekty sprawy. Problem w tym, że brat jego zleceniodawcy zniknął z pewną dziewczynką, a on nigdy nie rozwiązał zagadki. Jego potomek dokonuje tego - ten moment jest chyba najbardziej przerażający w tej powieści.



Marek Krajewski to popularny pisarz. Z tego co wiem, jego książki przetłumaczono na kilka języków, zdobył też parę nominacji i nagród. Z takim arsenałem, nie mogłam o nim nie słyszeć. Czytałam kilka wcześniejszych książek z cyklu o Edwardzie Popielskim. Z każdą kolejną przeżywałam rozczarowanie. Także z tą nie było inaczej.

Krajewski nigdy nie był mistrzem w konstruowaniu kryminalnych intryg. Myślę, że już skończyły mu się pomysły, ponieważ wiele rzeczy jest zaskakująco podobnych do tych ze wcześniejszych części. Tym razem nie było także właściwego klimatu miasta (w tym przypadku Wrocławia) i epoki, dzięki któremu broniły się wcześniejsze powieści. Na szczęście pozostała lekkość pióra. Książkę czyta się lekko, ale niestety z przyjemnością już gorzej. Jego wprawne pióro sprawiło, że przeczytałam książkę do końca, ale w miarę zagłębiania się w powieść czułam zwiększającą się irytację. Niektórzy bohaterowie nic nie wnosili do fabuły, miałam wrażenie, że powstali tylko po to, aby książka wzbogaciła się o kompletnie niepotrzebną sytuację z ich udziałem i liczyła więcej stron.

Jako gimnazjalistka wiem, że matematyka może być idealnym narzędziem zbrodni, a tej książce właśnie o to chodzi. Każdy, nawet ktoś kto lubi matematykę nie będzie mógł zaprzeczyć, że w tym przypadku matematyka to czyste zło (tak jak w szkolnej ławce).

Myślę, że jest to książka tylko dla zagorzałych fanów tej serii. Mnie nie porwała, ale widziałam wiele pozytywnych opinii, choć z tego co się orientuję nie tylko ja mam negatywne zdanie. Jak to się mówi, ile głów tyle opinii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że tu jesteś!
Za każdy kreatywny komentarz z chęcią się zrewanżuję!
Każde miłe słowo mnie motywuje. Konstruktywna krytyka mile widziana! Jestem otwarta na wszelkie propozycje i uwagi.
Twój komentarz wiele dla mnie znaczy!