niedziela, 2 września 2018

Tajemniczy czarny kot

Kiedy myślimy o czarnym kocie na myśl zapewne przyjdzie nam w pierwszej chwili przesąd, w który nie wszyscy wierzą, ale większość i tak dmucha na zimne, tak na wszelki wypadek, lepiej nie kusić losu - czarny kot przebiegł mi drogę, to nie wróży dobrze. Nigdy nie zastanawiałam się skąd to myślenie, wyobrażenie niewinnego zwierzątka jako złego omenu i towarzysza czarownic w baśniach się wzięło. Sprawa wcale nie jest taka prosta bowiem  dowiedziałam się, że to tylko wierzchołek góry lodowej, a czarny kot przez wieki przeszedł bardzo wiele. O tym się nie mówi, jednak ktoś postanowił to zrobić. Zebrał wszystko w całość i postanowił się tym podzielić. Czy to może być ciekawe i warte uwagi?

Po pierwsze, zanim przejdziemy stricte do treści muszę powiedzieć kilka słów o wydaniu. Jestem stuprocentowym estetą, myślę że w duszy gra mi coś artystycznego i bardzo zwracam uwagę na efekt wizualny. Format książki jest nieco mniejszy niż zazwyczaj, dzięki temu idealnie leży w ręce i od razu miałam skojarzenie, że jest perfekcyjna do czytania wszędzie i noszenia po mieście. W autobusie, w parku, w łóżku przed snem czy do śniadania - jak dla mnie idealna opcja. Dodatkowo ma wszytą zakładkę dzięki czemu nie musimy zaginać stron ani nosić papierowych zakładek. Okładka jest niezwykle klimatyczna, wprost przepiękna. Nie wiem jak to wytłumaczyć ale jest taka miękka, jakby sprężysta? Mam nadzieję że wiecie o co mi chodzi. W środku również jest śliczna, strony są grube i porządne, ilustracje i zdjęcia świetnie wydrukowane, a czcionka bardzo ułatwia czytanie. Pochłonęłam ją błyskawicznie, chociaż lepiej się nie spieszyć czytając ją. Mimo, że nie starałam się zrobić tego szybko, książkę dostałam w poniedziałek, a recenzja piszę w środę, wciąż pod wrażeniem!

Co do treści, tutaj dopiero zaczyna się prawdziwa zabawa. Przez wieki czarny kot był symbolem szczęścia lub wręcz przeciwnie, czczony niczym bóstwo lub torturowany i palony. W końcu przypisywano mu różnorakie moce (chcesz schudnąć? Załóż futro czarnego kota!). Mamy również rozdział poświęcony legendom i przesądą, które przez wieki narastały wokół tytułowego zwierzęcia.

Wypada również wspomnieć o samej formie. Bogate dzieje podane są po trochę, jasno i przejrzyście. Styl autora sprawia, że wręcz nie da się odłożyć książki, a ciekawość z każdą stroną narasta. Cały czas jesteśmy czymś zaskakowani. Kiedy skończyłam czytanie czułam się naprawdę jak ignorant nie zdając sobie sprawy czym tak naprawdę jest i był czarny kot w znaczeniu symboliki.

 Historia czarnego kota przez epoki i kraje, czasy łaski i niełaski. Nigdy nie przypuszczałabym, że zwierzę może mieć tak bogatą historię. Myślę, że wy też nie. Jednak okazuje się, że naprawdę warto dowiedzać się czegoś o tym i nie żyć już dłużej w niewiedzy.

Gorąco polecam poznać tą książkę, jestem pewna, że zmieni to wasze spojrzenie na wiele rzeczy. Jeśli szukacie czegoś oryginalnego to jest właśnie to. Później pochwalcie się, że macie wiedzę nawet na taki prozaiczny temat! Nawet nie pomyślałabym, że tak spodoba mi się ta książka. W tym konkretnym przypadku możecie ją oceniać po okładce ;)

piątek, 20 maja 2016

Znajdź mnie. Tylko ty...



Federico Moccia to rodzaj pisarza, którego powieści chwytają za serce, poruszają do głębi, zapadają głęboko w pamięć, a uczucia towarzyszące przy lekturze nie opuszczają nas długo po skończeniu książki. Tym razem... no cóż.

Nicco zbiera swojego najlepszego przyjaciela Grubego i postanawia odnaleźć Anię - polkę, w której się zakochał w Rzymie. Lecą do Polski i zaczynają poszukiwania, którego już od początku nie są łatwe, jednak Nicco się nie poddaje. Czy miłość zawsze zwycięża?

Miłość, która porywa serce i wiedzie do kompletnie obcego kraju. Miłość, która jest tak głęboka, że bez niej nie można żyć. Miłość - ta czysta, piękna i wzruszająca.

Byłam bardzo zaskoczona kiedy dowiedziałam się, że akcja najnowszej książki Moccia umiejscowiona jest w Polsce. Przecież to tylko Polska, której nikt nie zna. Głównie dlatego postanowiłam ją przeczytać. Nie wiem czego się spodziewałam, miałam po prostu nadzieję na trochę relaksu. Dostałam co chciałam - efektem ubocznym jest tylko stan, w jakim znalazłam się po przeczytaniu tej książki.

W gruncie rzeczy uważam, że historia opisana w "Tylko ty" jest prawdziwa, żywa i bardzo prawdopodobna. Na dobrą sprawę coś podobnego mogłoby się zdarzyć każdemu. Bo prawdziwa miłość istnieje, prawda? Na pewno nie było żadnej ekscytującej akcji, ale mimo to nie nudziłam się, a wręcz przeciwnie - przewracałam strony z zapartym tchem. Oprócz samej historii, która jakimś sposobem porywa i wciąga jest jeszcze sam styl, w jakim została napisana. Frederico Moccia to pisarz zaprawiony w bojach. Ma już doświadczenie i nie kwestionowalny kunszt. Jego styl jest lekki, żartobliwy i niesamowicie przyjemny. To w połączeniu z fabułą daje świetną powieść, którą pochłonęłam błyskawicznie.

Nie jest to książka z najwyższej półki, przy której trzeba myśleć i się męczyć, ale nie oszukujmy się - to kochamy najbardziej. Jednak nie można odmówić, że w jakiś sposób jest mądra i można coś wynieść z lektury. Polecam ją głównie nastolatką, jednak jestem przekonana, że znajdzie również fanów u starszych czytelników. Gorąco polecam!
Źródło: lubimyczytac

sobota, 9 kwietnia 2016

Mrok, krew i... Kruk



Nie zastanawiałam się długo i wzięłam tę powieść właściwie głównie z powodu tytułu, co jest absolutną abstrakcją. Co wyszło z tak pochopnej decyzji?

Raven jest nieatrakcyjną, niepełnosprawną i nietowarzyską konserwatorką sztuki. Pewnego dnia wracając ze spotkania ze znajomymi zostaje świadkiem napadu na bezdomnego. Jej opiekuńcza dusza każe interweniować, ale Raven sama ściąga na siebie uwagę napastników. Kiedy wydaje się, że ostatnia nadzieja przepadła, pojawia się tajemnicza postać. Raven Wood budzi się w swoim mieszkaniu całkowicie odmieniona: szczupła, piękna i całkowicie sprawna. Ze zdumieniem odkrywa, że od jej zniknięcia minął tydzień, którego nie pamięta, nikt nie może jej rozpoznać po przemianie, a z galerii gdzie pracuje zniknęły obrazy Boticceliego. Podejrzenia spadają oczywiście na Raven, której tłumaczenia są bardzo mętne. W poszukiwaniu pewnego człowieka, na którego trop wpadła przez usłyszaną rozmowę, natrafia na odpowiedzi co się z nią stało i odkrywa mroczną stronę świata. Niebezpieczną, ciemną i mrożącą krew w żyłach. Wampiry istnieją.

Sama fabuła jest dość płytka. Rozwiązania niektórych zagadek wręcz naciągane. Typowy romans, chociaż może nie do końca. Wątek miłosny nie zajmuje całej książki i nie rozwija się zbyt szybko, co jest dużym plusem. Bardzo ważną częścią są wampiry. Są nakreślone nie jako dobrzy, ale również nie jako bezmyślne, zabijające istoty. Ta kreacja wypadła bardzo realistycznie i nie zdziwiłabym się, gdyby istniało to w prawdziwym świecie, jak dziwnie by to nie zabrzmiało. Nie mogło zabraknąć porachunków z czymś w rodzaju mafii. Jeden z głównych bohaterów ściga niebezpieczeństwo na oboje - klasyka. Rozczarowało mnie jednak, jak ta walka została pobieżnie nakreślona. Nic z nią związanego w ścisłej akcji się nie działo - raptem jedna czy dwie sceny i ostrzeżenia. Szkoda, bo pomysł na tyle dobry, że z powodzeniem można by rozwinąć wątek sensacyjny i dodać jeszcze więcej akcji. Jednak zwalę to na fakt, że jest to dopiero początek serii i wprowadzenie, choć faktem jest, że przez 500 stron wskazane byłoby wcisnąć więcej. Nie oznacza to jednak, że doskwierała mi nuda. Mimo wszystko akcja była dość dynamiczna i nie zwalniała zanadto.

Raven, główna bohaterka jest obrazem szarej, nieatrakcyjnej myszki, na którą nikt nie zwraca uwagi. Pewnego jednak dnia, z powodu swojego miłosiernego serca jej życie zmienia się diametralnie. Podobało mi się, że została przedstawiona bardzo realistycznie, bez idealizowana. Perfekcyjny obraz wyrzutka społeczeństwa, których wiele na świecie. Irytowało mnie jak do bólu jest dobra i współczująca. To naprawdę zakrawało pod przesadę, chociaż nie powinniście brać tego na serio. Akurat w tym wypadku moje odczucie jest kompletnie subiektywne i najpewniej niemające odzwierciedlenia u innych obdarzonych większą empatią. Fabuła skupia się na jej sobie, choć dzięki narracji zastosowanej w powieści, momentami na krótką chwilę przenosimy się na punkt widzenia innych, a właściwie drugiego głównego bohatera, ściślej rzecz ujmując. Reakcje Raven, bo to ona dowiaduje się o szokujących informacjach i mrocznych tajemnicach, również są prawdziwe. Osoba o jej charakterze zawsze tak zareaguje w prawdziwym świecie. Wspomnę też o jej wątpliwościach, związanych z różnymi sprawami, których nie zdradzę. Jak najbardziej potrzebne, ale za dużo. Wątpliwości, rozważanie wszystkich za i przeciw to jedno, ale skrajne niezdecydowanie to zupełnie coś innego.

Styl pisania autorki jest naprawdę bardzo przyjemny. Trochę inny, ale też lekki, bez przesadyzmu, z idealnymi proporcjami i płynnością. Dzięki temu Raven czyta się bardzo szybko. 500 stron minęło mi jak z bicza strzelił i czuję niedosyt. Na końcu mamy również mały dodatek w postaci krótkiego fragmentu drugiej części, który ostatecznie rozbudził moją ciekawość.

Jest to książka zdecydowanie skierowana do kobiet. Mroczny klimat Florencji, tajemnic i wampirów połączony ze szczyptą romansu jest idealny na leniwe wieczory. Niby banalna, a jednak jest w niej coś, co sprawia, że warto po nią sięgnąć. Chociaż mam małe problemy z rozumowaniem głównej bohaterki, reszta podobała mi się na tyle, że będę z niecierpliwością wyczekiwać kolejnych części. Polecam.




8/10

środa, 30 marca 2016

Jak zyskać życie wieczne, czyli Kuzynki - Andrzej Pilipiuk



Pilipuk to już nazwisko klasyczne w świecie polskiej fantastyki. Każdy szanujący się fan tego gatunku chociaż raz słyszał to nazwisko, a w większości nie jeden czytał jakąś jego powieść.Już dawno miałam wziąć się za Kuzynki, ale jakoś się nie składało. Nareszcie mi się udało. Miałam ogromną nadzieję, że mnie nie zawiedzie. No cóż, moim zdaniem ta książka jest... osobliwa.

Katarzyna Kruszewska pracująca z CBŚ postanowiła odnaleźć swoją krewną, żyjącą kilkaset lat temu. Ma podstawy sądzić, że ta nadal żyje. Stanisława Kruszewska wraca do polski na stare śmieci chcąc odnaleźć swojego mistrza - alchemika Sędziwoja i zdobyć proszek utrzymujący ją przy życiu. Monika ucieka z Jugosławii z pomocą polskich oficerów. Między piciem krwi z koni, próbuje ułożyć swoje życie. Kiedy los tych trzech młodych kobiet splącze się ze sobą, do akcji wkroczyły czarne charaktery.


Sam pomysł na fabułę jest świetny i oryginalny. Nie raz można było odnieść wrażenie, że autor zapomina o tym co sam wcześniej napisał i zaprzecza sam sobie. Pojawiły się również inne większe czy mniejsze nieociągnięcia i niemal surrealistyczne, nawet jak na fantastykę wydarzenia. Nie zabrakło również naciągania wydarzeń, choć na szczęście w niewielkiej mierze. Pomysł wplecienia na raz alchemii, długowieczności i wampirów, wcale na tym nie kończąc, okazał się zadziwiająco dobry i wciągający. Może miejscami przydałoby się więcej akcji, której najwięcej występuje pod koniec, aby ożywić sytuację, ale nie oznacza to, że się nudziłam. Faktem jest, że całość złożyła się na fantastykę niskiego polotu. Spodziewałam się zdecydowanie więcej. Kuzynki są po prostu niewystarczająco dopracowane. Mamy trochę detektywistyki i umiejętnie wplecionych informacji z różnych dziedzin naukowych, które zostały przekazane w sposób nie przeszkadzający w odbiorze, za to pozwalający na zostanie chociaż garstki informacji w głowie.

Mocną stroną są postaci. Największą rolę odgrywają trzy główne bohaterki - Katarzyna, Stanisława i Monika. Mistrzyni informatyki i pracownica CBŚ przy tajnym projekcie, kobieta skutecznie oszukująca czas od stuleci i wampirka. To wokół tych kobiet kręci się cała fabuła. Każda z nich ma inną, równie ciekawą historię. Różne charaktery i skrajnie inne pokolenia w połączeniu dają mieszankę wybuchową. Najmocniejszy element, który łagodził inne wady. Nie wszystko jest w nich jednak idealnie - niektóre reakcje były naprawdę sztuczne i całkowicie niewiarygodne. Stoicki spokój i minimalne, wymuszone zdziwienie przy szokujących informacjach były naprawdę irytujące. Wyraźne elementy feminizmu sprawiły, że powieść być może jest skierowana odrobinę bardziej do kobiet, choć mężczyźni też mogą znaleźć coś dla siebie.


Co do stylu mam mieszane uczucia. Czytało mi się szybko, lekko i przyjemnie. Niby wszystko wspaniale, ale ta lekkość sprawiała wrażenie nieumiejętności. Początek był już całkowicie masakrą pod tym względem - jakby ktoś z teoretycznym talentem pierwszy raz wziął się za pisanie. Potem to uczucie znika, choć i tak uważam, że nie pasuje to do charakteru. Może to czepianie się, ale taka jest prawda. Stareotypowie podejście do niektórych elementów, jak choćby szkoła, też nie było do końca przemyślane. Narzekanie na beznadziejność wyżej wspomnianej instytucji podpadała pod podlizywanie się docelowym czytelnikom, ale to szczegół. Na plus jest jednak to, że autor wprowadził nutkę humoru i ironii, skutecznie rozładowując napięcie.

Czytając moją opinię możecie wywnioskować, że niekoniecznie Kuzynki zdobyły moje serce. Zaskoczę Was. Wręcz przeciwnie.Powyższe wady w ostatecznym rozrachunku nie odegrały znaczącej roli, a całokształt przypadł mi do gustu. Nie powiem, że każdemu się spodoba. Nie jest to nic wysokich lotów, ale to dopiero wstęp do serii, więc nie zrażajcie się. Z mojej strony jak najszybciej chciałabym poznać kontynuację. Zahartowanym w fantastycznych bojach może kłóć w oczy, starszym lub bardziej wymagającym czytelnikom też może nie przypaść do gustu, ale jest za to idealna dla młodzieży.


sobota, 26 marca 2016

Wypowadamy ich tak dużo - żadne nie jest potrzebne, czyli Bez Słów - Mia Sheridan




New Adult to gatunek, który naprawdę lubię. Jak większość nastolatek uwielbiam te przewidywalne i lekkie powieści. Zawsze, kiedy sięgam po pozycję tego typu, nie mam wielkich oczekiwań. Jednak raz na jakiś czas trafi się taka perełka jak ta, o której chcę Wam dziś opowiedzieć. Chociaż nie potrzeba słów, spróbuję sklecić coś sensownego.

Bree po traumatycznych przeżyciach postawia odpocząć i przenosi się na trochę do małego miasteczka. Próbuje zacząć wszystko od nowa w zupełnie nowym miejscu. Archer też nie miał łatwego życia. Agresywny ojciec, zabójstwo na jego oczach i wypadek, przez który został okaleczony. Po tych przejściach odseparował się od wszystkich. Pewnego dnia Bree rozdziera się reklamówka, kiedy wraca do domu z zakupami. Rzeczy pomaga jej pozbierać tajemniczy mężczyzna, który nie wypowiada ani jednego słowa. Od tej pory będą dla siebie lekiem na stare rany. Czy miłość może posklejać serca tych dwoje, rozdarte na tyle kawałków?

Idea jest naprawdę świetna. Bohaterowie dobrze wiedzą, co to znaczy prawdziwe i brutalne życie. Nie są idealni i mają wiele skaz, z których czytelnik zdaje sobie sprawę od początku. Dzięki temu, postaci nabierają realizmu. Do tego Archer – przystojny i dobrze zbudowany (magia new adult), ale skrzywdzony. Bree i Archer poznają się bez słów. Słowa. Właśnie. Po co to komu? Wypowiadamy ich codziennie tak dużo, a ta książka udowadnia, że żadne z nich nie jest potrzebne.

Senne, ciche miasteczko naszpikowane jest miłymi ludźmi, chętnymi do pomocy. Żeby jednak nie było tak łatwo, są też osoby, które wynajdują coraz to nowsze sposoby, aby rzucać kłody pod nogi głównym bohaterom. Czy uda się pokonać przeciwności, musicie przekonać się sami. Nie będzie łatwo.

Oczywiście styl pisania autorki, nie mógł być inny jak bardzo lekki i przyjemny. Wprawny, kunsztowny i pozwalający w stu procentach cieszyć się lekturą. Autorka z łatwością lawiruje między kontrastami, świetnie opisuje uczucia bohaterów. Fabuła jest przemyślana, chociaż niektóre elementy wydają się naciągane.

Nietolerancja, traumy i miłość – to wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w Bez słów. Jest kilka takich momentów, że serce zamiera. Mia Sheridan buduje napięcie i sprawia, że czytelnik aż wstrzymuje oddech. Kiedy tylko odkładałam książkę – a raczej ebooka – wykonywałam jak najszybciej obowiązki by wrócić do lektury. Kiedy tylko mówiłam sobie, że to ostatni rozdział działo się coś, co sprawiało, że nie mogłam skończyć w takim momencie. Bardzo ciężko było się oderwać, a kilkaset ostatnich stron przeczytałam na raz – napięcie było zbyt duże, by przerwać.

Zakończenie to wisienka na torcie – dzięki niemu ostatecznie zakochałam się w tej powieści. Ma charakter zamknięty, więc nie spodziewam się kontynuacji. I bardzo dobrze. Nie zrozumcie mnie źle, jestem zachwycona powieścią Mii Sheridan, ale ciąg dalszy zepsułby cały efekt. Już dobiegły mnie słuchy, że kolejna książka tej autorki już niedługo zostanie wydana – na pewno jej nie odpuszczę.

Bez słów to lektura wbrew pozorom dojrzała i bardzo emocjonalna. Nie należę do osób, które wzruszają się zbyt łatwo, ale nie raz łezka się w oku zakręciła. Nie zabrakło również humoru, dzięki któremu to wszystko nie było takie poważne. Bardzo ją polecam. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że wszystkim, jednak jest w niej coś, co pozwoli skraść serca wielu nastolatek, ale też młodych kobiet.
 



Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Otwartemu

czwartek, 17 marca 2016

Czy wspomniałem, że cię potrzebuję? - Estelle Maskame



Dimily to seria jakich wiele. Bardzo lekka, emocjonalna i do bólu romantyczna. Pierwsza część [RECENZJA] jednak przekonała mnie na tyle, że z chęcią sięgnęłam po drugą część. Lepsza? Gorsza? Niepotrzebna?

Nie widzieli się rok. Nareszcie nadszedł czas wakacji. Tyler zaprosił do Nowego Yorku Eden na całe dwa tygodnie. Dziewczyna wie, że to uczucie, o którym przez tyle czasu próbowała zapomnieć, odnowi się znowu kiedy go zobaczy. Ale to przecież jej przyrodni brat. Poza tym ma chłopaka. Ale co zrobić, kiedy mimo wszystko nie mogą bez siebie żyć?

Pierwsza część skończyła się naprawdę niefajnie, dla każdego czytelnika, który się wczuł. Przyznam, że to głównie dlatego jak najszybciej chciałam poznać kontynuację. Główni bohaterowie próbując jakoś wszystko poukładać rozdzielili się na bardzo długo, żyjąc swoim życiem, ale cały czas czując przytłaczające uczucie, że czegoś im brak. Kiedy spotykają się po raz pierwszy po rozłące, Eden czeka rozczarowanie. Tyler traktuje ją tylko jak siostrę. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej - niekoniecznie. Dobrze dla świata, źle dla Eden.

Zdecydowanie pierwsza część była dużo lepsza. Oprócz romansu obecne były również inne, często trudne tematy. Tym razem jednak od początku do końca, wszystko skupia się na uczuciu głównych bohaterów. Co gorsza, pojawia się też trójkąt miłosny. Dean chłopak głównej bohaterki, sama Eden i Tyler, przyjaciel Deana i przyrodni brat Eden. Dziewczyna irytująca momentami dużo bardziej niż w pierwszym tomie. Ten trójkąt naprawdę był mocno naciągany. Uczucia naszej bohaterki do Deana to raz czy dwa powiedziane, że teoretycznie go kocha. Jej relacje z nim od początku wiały tylko koleżeństwem, dopiero gdzieś w środku powieści okazało się, że niby coś do niego czuje, tak całkowicie znikąd. Może to tylko dlatego, że w takich książkach niby nie może tego zabraknąć. Było to kompletnie zbędne, a rozterki pod tytułem: "Którego wybrać?" irytowały o tyle, że na podstawie poznanej historii i uczuć bohaterki było widać, że tego dylematu po prostu nie ma.

Same postaci pozostały dość niezmienione. Przez okres trwania pierwszego tomu ich charaktery ewoluowały, jednak przez cały czas w Czy wspomniałem, że cię potrzebuję? nie wydarzyło się nic nowego w ich osobowości.

Akcja drugiej części Dimily przeniosła się do Nowego Jorku. Bardzo kiczowate były zachwyty Eden - niby naturalne, każdy tak by reagował, a jednak przez to biorąc pod uwagę całokształt, książka nabrała więcej naiwności, którą Eden pałała w tym tomie.

Największym atutem tej książki jest oczywiście lekkie pióro. Nie wiem czy powinnam o tym wspominać, bo przecież bez tego powieść nie mogłaby pasować do swojej kategorii i jest to oczywiste. W każdym razie dzięki temu przyjemnie się ją czytało.

Nie tylko zresztą styl pisania pozwolił cieszyć się tą książką. Mimo wszystkich wad, podobała mi się. Naprawdę mało ambitna i dużo gorsza niż poprzedniczka, ale nadal zachowała to coś. Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, o której nie wspomniałam. Autorka znowu zrobiła TO. Zakończyła powieść tak nieznośnie. Licząc na poprawę poziomu w trzecim tomie i wreszcie zakończenie, po którym można spać spokojnie, będę wyczekiwać na pojawienie się trzeciego tomu.

Pozostaje jeszcze kwestia wydania, jak najbardziej na plus. Obie części pasują do siebie. Grafika na okładce ma podobny charakter, ale kolorystyka bardziej przypadła mi w drugiej części.


Zawiodłam się. Poziom dużo niższy, ale mimo to przewrotnie podobała mi się i nie żałuję, że ją przeczytałam. To nadal MMM (od młodzieży, o młodzieży i dla młodzieży) i tego się trzymajmy.




Za książkę dziękuję:

sobota, 5 marca 2016

To tu skrywa się źródło rozpaczy, czyli "Tokyo Ghoul" - Sui Ishida



Początkowo tytułem Tokyo Ghoul zainteresowało się wydawnictwo JPF, podając ją w swojej ankiecie. Jednak koniec końców to wydawnictwo Waneko ją wydało. Wybrali świetny moment - popularność anime rosła, przybywało fanów gotowych kupić pierwowzór jak najszybciej. Zwłaszcza, że ponoć zostało uproszczone i pominięte wiele wątków. Kupiłam tę mangę tylko dlatego, że spodobała mi się okładka, a sam tytuł gdzieś już się przewijał. Potem dopiero odkryłam, że Tokyo Ghoul było dosłownie wszędzie - począwszy od głównych stron portali dla otaku, a skończywszy na wszelkiej maści gadżetach. Huczało głównie o anime, więc obejrzałam je - jednym tchem oba sezony (chociaż było wiele słabszych momentów), nawiasem mówiąc - zaraz po przeczytaniu pierwszego tomu mangi. I to właśnie na niej się dzisiaj skupimy.

Ghule - bezlitosne, żywiące się ludzkim mięsem kreatury pojawiły się siejąc strach. Zostały powołane organizacje do walki z nimi, a życie chcąc nie chcąc toczy się własnym tempem.W takim świecie żyje pewien chłopak. Kaneki to niczym niewyróżniający się, nieco niezdarny student, który czas spędza głównie na czytaniu książek i spędzania go ze swoim przyjacielem. W wyniku nieszczęśliwego wypadku, aby mógł przeżyć, potrzebny jest przeszczep organów. Po pomyślnie przeprowadzonej operacji, Kaneki dochodzi do siebie, ale zauważa swoje dziwne skłonności. Okazuje się, że przez pomyłkę zostały mu wszczepione narządy ghula, a on wykazuje zachowania zupełnie jak one.

Byłam mile zaskoczona, kiedy otworzyłam mangę - kreska przyjemna dla oka, bardzo przypadła mi go gustu już w pierwszej chwili. Jest dużo czerni, która idealnie oddaje klimat historii. Jestem świadoma, że nie wszystkim się spodoba. Jest inna niż typowe rodzaje rysowania - grubsza i gładsza. Jedynym mankamentem była niekiedy sztywność przy scenach dynamicznych. Występuje również wiele wyrazów dźwiękonaśladowczych. Brawo dla grafików, że w większości udało im się zlikwidować japońskie znaki. Zdarzyło się jednak raz czy dwa, że musiały one zostać - gdyby nie to, prawdopodobnie trzeba byłoby usunąć pół kadru. Może nie jest to wybitnie zauważalne, ale z anatomią czasem coś nie wyjdzie, jednak mimo tego wszystkiego, grafikę uważam za duży plus.

Staranności nie mogę również odmówić wydawnictwu Waneko - śliczna, matowa obwoluta, zero literówek, dobra i przejrzysta czcionka . Papier nieco prześwituje, ale nie na tyle, aby można było uznać to za dużą wadę; nie przeszkadzało mi to w czytaniu.W gruncie wydana jest prosto, ale niezwykle urzekająco. Zauważyłam również różnice w zapisie. W tytule widnieje "ghoul", za to w tekście "ghul". Może warto by to ujednolicić.

Porównując fabularnie mangę i anime, w tym tomie nie zauważyłam jeszcze różnic, jednak już widoczne jest, że producenci adaptacji uprościli co nieco - biorąc pod lupę istotę książki występującej w komiksie Sui Ishida, która być może stała się sprawcą tego wszystkiego. Jej adekwatność do sytuacji została dokładniej przedstawiona w mandze.

W tym tomie najważniejszą rolę grają bohaterowie, a właściwie Kaneki. Inne postaci nie dają się na razie dużo poznać. Rozterki i obawy Kanekiego wydały mi się naprawdę realistyczne. jego zachowanie, może trochę przewrażliwione, wypadło bardzo przekonująco. Nie chce, ale musi krzywdzić innych, aby przeżyć, co jest postrzegane przez niego jak kanibalizm. Uważa również, że nie należy do żadnego świata - nie jest ani w pełni człowiekiem, ani ghulem. Toczy walkę z samym sobą. Naprawdę wielki plus.

Podsumowując, ta manga to naprawdę coś świetnego. Kreska, która bardzo mi się podoba, wydanie, fabuła - wszystko się zgadza. Postaram się kupić kolejne tomy, bo choć nie kończy się w przełomowym momencie, to chcę wiedzieć co będzie dalej. Myślę, że warto dać jej szansę.


poniedziałek, 29 lutego 2016

Komornik dopadnie cię nawet po końcu świata



Świat jest tylko cieniem samego siebie, a ludzie żyją nie wiedząc co nadejdzie nazajutrz. Jego koniec zatrzymał się w miejscu. Wszystko jest zniszczone, anioły sieją zniszczenie, a długi ludzi reguluje Komornik na usługach aniołów.

Książkę czytałam naprawdę bardzo długo. Dłużyła mi się, chociaż miała niezłe momenty. Nie zmienia to faktu, że męczyłam się czytając ją. Od początku miałam nieodparte wrażenie krzywego zwierciadła i karykaturalnego przedstawienia fabuły i postaci. Historia skupia się na głównym bohaterze, któremu odebrano wszystko w zamian za "dogodą" pracę. Kolejny człowiek oszukany przez anioła, ale cóż robić - nie ma odwrotu.

Styl autora sprawiał wrażenie doprawionego dozą ironii, często pojawiały się również bardziej wyszukane słowa, niekoniecznie pasujące do całokształtu. Nie raz ciężko się to czyta. Język był również charakterny i cięty. Jego ostrość pasowała do satyrycznej całości idealnie. Styl Gołkowskiego trzeba lubić. Ja niestety nie należę do grona fanów takiej formy, przez co być może moje postrzeganie kompleksu może być zakłócone pryzmatem maniery Gołkowskiego.

Jesteśmy wrzuceni właściwie w sam środek jakiejś historii. Nie znamy początku ani żadnych wydarzeń objaśniających o co tak naprawdę chodzi. Żadnych dygresji, tylko akcja. Powoli sami dochodzimy do wniosków co się stało, ale to dopiero po dziesiątkach, może nawet setkach stron. To męczące czytać coś na dobrą sprawę nie widząc w tym żadnego sensu.

Michał Gołkowski to nazwisko,które gdzieś się przewijało, ale nigdy nie sięgnęłam po żadną pozycję tego pisarza i nie wiem czy jeszcze się na to porwę. Kompletnie nie przypadła mi do gustu i żałuję, że zmarnowałam na nią tyle czasu. Przez nią miałam porządny zastój w czytaniu i musiałam się porządnie namęczyć, żeby sklecić tą recenzję.

Bohaterów jest naprawdę mało. Kilka epizodycznych, ale głównie to tytułowy Komornik gra rolę, która coś wnosi. Jest jeszcze anioł, od którego dostaje rozkazy, i który jest najciekawszy w w tym wszystkim. Oryginalności Gołkowskiemu nie można odmówić. Dotychczasowe recenzje, z którymi się spotkałam są pozytywne, co pokazuje, że ten autor na jednych działa, a na innych nie, co widać na załączonym obrazku.

Jest jeszcze kwestia, którą muszę poruszyć, ale nie ma ona związku z autorem. Mam egzemplarz recenzencki od Fabryki Słów. Dostałam go kilka miesięcy przed premierą, więc wiadomo, że to wydanie będzie całkowitą prowizorką, ale to przekracza ludzkie pojęcie. Co druga strona wypada, a brzegi są tak postrzępione, jakby wyrwane ze szczęki psa. Co jak co, ale coś takiego o czymś świadczy.

Podsumowując, nie polecam tej książki, wręcz ją odradzam, choć jak już wspomniałam, wielu może się spodobać. Nie mówię całkowicie nie, bo wiem, że jak na razie wyłamuję się na przekór pozytywnym recenzją. Sami oceńcie, czy chcecie poświęcić na nią czas.


piątek, 19 lutego 2016

Parabellum. Głębia osobliwości




Po wydarzeniach w poprzednich tomach, poznajemy ciąg dalszy przygód naszych bohaterów. Nie będę mówić nic więcej niż jest to konieczne – sami musicie poznać całą historię od początku. Bądźcie, więc spokojni – czytając tę recenzję nie jesteście narażeni na spojlery do jakiejkolwiek części.

Seria historyczna Parabellum opowiada o wojnie i perypetiach żydówki Marii oraz jej narzeczonego Staszka Zaniewskiego, którzy uciekają z kraju wraz z rozpoczęciem gnębienia żydów, odważnego Bronka Zaniewskiego z brygadą, którzy po wybuchu próbują uciec oraz oficera SS Christana Leinera wraz z jego chłodnym spojrzeniem. Oczywiście w trzecim tomie wątki te się rozwarstwiają i pojawia się wiele różnych postaci.

To, co uderza po zastanowieniu, to absurdalność wielu sytuacji. Wiadomo, że wojna jest zaskakująca i okrutna, niewykluczona jest nutka humoru, kiedy sytuacja jest zbyt napięta, ale wydarzenia i przesadzone problemy bohaterów niekiedy są naprawdę nieprawdopodobne. Jednak, kogo to obchodzi, kiedy książkę czyta się tak dobrze?

Remigiusz Mróz nie osiada na laurach. Zachwyca swoim lekkim piórem, umiejętnie lawiruje między postaciami, z gracją postawia kolejne zdania i tym samym oplata sobie czytelnika wokół palca. Długo kazał czekać na Głębię Osobliwości, ale było, na co czekać.

Akcja, która nieprzerwanie pędzi od początku pierwszego tomu, teraz nadal nie zwalnia. Bohaterowie powalają, każdy na swój indywidualny i perfekcyjny sposób. Ich kreacja jest naprawdę znakomita. Żyją, oddychają i dzielą się z nami emocjami. Są skrajnie różni, jednak połączyła ich wojna. Nie sposób nudzić się podczas lektury. Przeżywając kalejdoskop uczuć wraz z bohaterami oraz towarzysząc im przy wzlotach i upadkach (tych drugich jest naturalnie więcej) przeżywamy niesamowitą przygodę. Oprócz tego, powieść przybliża nam wiele aspektów wojny. Uświadamia jak bezduszni byli oficerowie okupujących Polskę państw, jak ludzie ze wszystkich sił walczyli nie tylko o sobie, ale również bliskich, nieznajomych i kraj.

Mimo poważnej tematyki w tle, powieść nie jest pogrzebowo ponura. Nie lekceważy powagi, ale nie bohaterowie nie dają się zwariować. Jest pełno śmierci, ale nie brak też radości. Adrenalina towarzysząca nam od początku serii, w ostatnim tomie osiąga swoje apogeum. Jest to nie tylko najobszerniejsze tomiszcze w trylogii, ale i najbardziej napakowane akcją.

Lubicie otwarte zakończenia? Ja szczerze mówiąc nie cierpię. Takie zjawisko występuje w Głębi Osobliwości. Wydaje się, że to będzie irytujące i tym razem. I rzeczywiście tak było, ale tym razem nie mam żalu do autora. Lepiej zakończyć tak, niż jeśli miałoby mi to złamać serce..

Kiedy chcesz jak najszybciej wiedzieć, co będzie dalej jak się to skończy, a zarazem bać się końca w obawie przed finishem świetnej historii wiesz, że to jest kapitalne. Przy tej powieści właśnie tak było. Sięgnijcie po tę książkę – niezapomniane emocje gwarantowane.